poniedziałek, 2 lutego 2015

Siła przedrostków

Od kilku dni zastanawiałam się nad tym, o czym mogłabym pisać w następnym wpisie na blog. Mimo tego, że czerpię dużo radości ze wszelkich polskojęzycznych lektur, jakoś nie miałam natchnienia do pisania. Potem coś się wydarzyło tak niespodziewanie jak grom z jasnego nieba. Może przesadzam, ale zaraz wyjaśnię o co biega.

Ostatnio rozmawiałam z osobą zamieszkującą w najwygodniejszym miejscu mojego serca (z Marlonem) o pewnym zjawisku dotyczącym nazewnictwa pokrewnych w języku polskim. Fakt, że używacie czterech różnych słów na określenie potomka czyjegoś rodzeństwa zachwycił mnie już w pierwszym miesiącu mojej przygody z Waszym językiem. Są one mianowicie bratanek, bratannica, siostrzeniec i siostrzenica, których rdzeń określa rodzeństwo, a końcówka wskazuje na płeć dziecka tego rodzeństwa. W języku węgierskim owe relacje są odzwierciedlane ze względu na płeć tego potomka, gdyż mamy słowa unokaöcs i unokahúg. Öcs to młodszy brat, a húg to młodsza siostra. Dodawania elementu unoka- informuje słuchacza tylko o tym, iż osoba, o której mowią jest potomkeim rodzeństwa mówcy. Natomiast informacja czy to rodzeństwo jest płci męskiej czy żeńskiej pozostaje zaszyfrowaną zagadką. Na przykład, gdy mówię, że mam dwóch siostrzeńców (po węg. „van két unokaöcsém”) słuchacz Węgier, który jeszcze nie wie, że mam siostrę (mało jest takich osób, którym jeszcze pochwaliłam się swoją siostrą), od razu mnie zapyta, czy mam brata czy siostrę. Sprawa się jednak dalej komplikuje, gdy bierzemy pod uwagę, że unokabáty i unokanővér (gdzie báty to starszy brat, a nővér to starsza siostra) nie oznaczają potomka rodzeństwa. Moim zdaniem dzisiaj tylko w bardzo wyjątkowych rodzinach bratanak/bratannica lub siostrzeniec/siostrzenica mogą być starsi od mówcy, aczkolwiek mogę sobie wyobrazić rodzinę z wieloma dziećmi, gdzie pierwsze dziecko jest starsze o 25 lat od najmłodszego ale już ma potomka, który sam jest starszy od tego najmłodszego rodzeństwa. Czy jesteście ze mną? Szczerze, wyobrażam sobie jaki macie mętlik w głowie od tego. Na zakończenie powiem tylko to, że w rzeczywistości unokabáty i unokanővér oznaczają kuzyna odpowiednio o płci męskiej oraz żeńskiej, czyli potomka cioci lub wuja. Chyba że stryja/stryjenki.

No to ostatnie zdanie doprowadziło mnie do innego nieznanego terenu języka. Wuj i ciocia to rodzeństwo mamy, a stryj i stryjenka to rodzeństwo taty. Ewentualnie ciocia to żona wuja, a stryjenka to żona stryja. Według naszej obserwacji, stryj i stryjenka pojawiają się tak rzadko w języku mówionym, zatem zastąpione wyrażeniami wujek i ciocia, że można je uznać za przestarzałe. Zarówno Marlon jak i ja mam swoją teorię, dlaczego jest tak. Oto kolejne wytłumaczenie językowe wzięte z „etymologii kuchennej” (nasze dyskusje zazwyczaj odbywają się w kuchni): według Marlona stopniowe pogorszenie relacji między dziećmi a tatą doprowadziło do tego, że wyrażenia stryj i stryjenka stały się zbędne upływem czasu. Ja uważam, że wyjście z mody słowa stryj jest związane z tym, iż w pierwszej połowie ubiegłego wieku toczyły się wojny, do których wzywano miliony mężczyzn. W niezliczonych zakątkach świata, a między innymi w sercu Europy, czyli w Polsce, stało się tak samo, w związku z czym radykalnie się zredukowała liczba osób płci męskiej w polskich rodzinach. Jako tragiczna konsekwencja tego wydarzenia, krewni już nie potrzebowali zróżnicować tak szczegółowo garstkę mężczyzn, które zostało w rodzinie po wojnach. Co sądzicie?

Chyba już czytaliście o tym jakie wynikają nieporozumienia w moim życiu z tego, że Wasze przedrostki czasownikowe lubią mnie przechytrzyć. Można uznać za klasyczną historią sytuację, w którym zamiast uspokoić zdenerwowanego kolegę chciałam go zaspokoić. Dzieci, które wdają się w bójkę na korytarzu w szkole, biją się a jedno odbije temu, które zaczęło walkę. Ale jest coś, co może odbić bez robienia krzywdy. Co to jest? Lustro. Tadaa. Suchar dnia. Podobną zagadką jest słowo odtwarzacz, tak jak w „odtwarzacz mp3”. A jak uczeń się dowie, że odtwarzacz to nie jest jakieś straszne narzędzie tortur z mrocznego średniowiecza, które jakoś przetrwało do dziś i na które jest zdumiewająco duży popyt (gdyż sprzedaje się ono na każdym rogu), to widzi wszystko w całkiem innym świetle. Straciliście wątek? Chodzi mi o początkujących polonistów, dla których jest jasne jak słońce, że odtwarzacz jest urządzeniem do usuwania twarzy. O, Słowotwórstwo, ty brzydka bestio!

Już na pewno nie możecie się doczekać, aż się dowiecie, jaki jest rzeczywisty temat mojego dzisiejszego wpisu… Ponieważ, Moi Drodzy, wszystko co do tej pory napisałam, były pomysły, które wyrzuciłam do kosza z rozmachem w procesie poszukiwania tematu do pisania. Ale kiedyś w jakimś ciekawym filmie offowym o pisarce słyszałam następującą radę: „jeżeli masz kryzys w pisaniu, to bierz swoje najgorsze pomysły i zacznij je rozwijać”. Teraz mi się przypomniały te mądre słowa i poukładałam swoje najgorsze pomysły w taki sposób, aby służyły one do opóźnienia głównego tematu. Siłę przedrostków czasownikowych poczułam dokładnie w piątek przed południem, gdy dostaliśmy (my, jako dział komunikacji składający się z pięciu osób) wypowiedzenie z firmy, w której pracowałam dwa i pół roku. Liczyliśmy się ze zwolnieniem już od kilku miesięcy, zakłady nasze nieraz były oparte na zwykłym strachu, a innym razem na domniemaniu. W każdym bądź razie, gdy mnie zapytali co się stało w pracy, (a na te pytanie słyszałam już przeróżne możliwe odpowiedzi - zostałam/łem zwolniony/a / zwolnili/wyrzucili/wyj*bali mnie), to powiedziałam, że rozwiązali nasz dział, a mimo tego, że zostałam z-wolniona, mój stan psychiczny lepiej opisze słowo „u-wolniona”.


Widzicie, Moi Drodzy, słowa, a w tym przedrostki, mają specjalną moc. Słowa stają się czynem. Słowa tworzą rzeczywistość. A czasami, aby lepiej zrozumieć samego siebie, trzeba sięgać po słowa z innego języka. Ani po węgiersku, ani po angielsku nie mogę tak trafnie napisać, co się wydarzyło: co dla firmy jest zwolnieniem, to dla mnie – uwolnieniem. Dziękuję! J