niedziela, 15 listopada 2015

Pięćdziesiąt twarzy jesieni

Okazuje się, że u nas najbardziej mile widziane wydarzenia są właśnie te nieprzewidywane. Wczoraj pojechałam na szkolenie zorganizowane przez pracodawcy i ponownie poczułam zapał bycia nauczycielem zanurzając w bezbrzeżne morze gier do wykorzystania podczas zajęć językowych. Tu liczy się spotaniczność, twórczość i dynamika.

Zaraz po szkoleniu wróciłam do Gliwic, ponieważ mój mąż miał robić prezentację o kolorowej Brazylii – rzecz jasna – w języku esperanto. Dla najwspanialszego brazylijskiego poligloty esperanto jest bardzo specjalnym językiem. Zdaję sobie sprawę z tego, że ten akurat język zajmuje spore miejsce w jego wielkim sercu, ponieważ gdyby nie Ludwik Łazarz Zamenhof (twórca Esperanta), Marlon nie znalazłby się w Gliwicach. Oczywiście teraz uprościłam sprawę, przecież to nie Zamenhof, kto osobiście przekonał Marlona o opuszczeniu swojej obfitej w różne owoce i wszystkie możliwe odcienie zielonego i czerwonego ojczyzny.

Marlon niemal cztery lata temu przyjechał do Polski z pewnością, że może zostać pod skrzydłami przewodniczącego gliwickiego oddziału Polskiego Związku Esperantystów, pana Stanisława Mandraka. Na początku porozumiewali się głównie w esperanto, gdyż Brazylijczyk jeszcze nie posługiwał się taką wykwintną polszczyzną, jaką dzisiaj. Sporo czasu upłyneło od tego czasu, Marlon stopniowo wydostawał się spod chroniących skrzydeł swojego przyjaciela-tatę i dzisiaj zaczaruje go swoimi sprytnymi spostrzeganiami jakie ma o języku polskim.

Esperanto jest językiem, o czyim istnieniu od dawna wiedziałam, ale nigdy nie ciągał mnie specjalnie. Nie miałam z nim styczności, mimo tego, że są liczni wybitni esperantyści pochodzenia węgierskiego. Nie byłam przekonana o jego konieczności do momentu, kiedy pierwszy raz porozmawiałam z esperantystami na tygodniowym spotkaniu. Ludzie z różnych krajów porozumiewają się w języku, którego nikt nie posiada do końca. Nie jest on przyznaczony bowiem do żadnego narodu, kraju czy społeczności religijnej. Esperanto jest. Esperanto żyje w momencie, gdy go używamy. Jednak ci ludzie dzielą się tym samym zapałem, który czują wobec tego języka. Coś pięknego!

Wczorajsza konferencja została zorganizowana po raz 19. przez pana Stasia Mandraka, wielkie brawa i dziękujemy za poświęcony czas i wszelkie wysiłki ze strony ekipy organizującej. Moje najważniejsze spostrzeżenie dotyczy uczestników i zaproszonych gości. Wszyscy oprócz nas mieli powyżej sześćdziesięciu lat! Moja pierwsza myśl była taka: „musimy uratować Esperanto”. Później śpiewaliśmy znane polskie piosenki przetłumaczone na ten język, które sprawiało mi niezwykłą frajdę. W międzyczasie zobaczyłam stos książek z tyłu sali: na jednej z nich węgierski napis krzyczy „Esperanto egyenesen és közvetlenül”, czyli Esperanto w sposób prosty i bezpośredni. Otworzyłam ją i wydawało się niezmiernie sympatyczną. Zachciało mi się ją kupić i zżerać treść od razu. Jednak nie zdecydowałam się na kupno.

Los potoczył się tego dnia jednak w taki sposób, że Stano Marček, autor wyżej wymienionego podręcznika i prezes Słowackiego Związku Esperantystów podarował nam książkę. Od razu poprosiłam go o autograf i wspólne zdjęcie. Otworzyłam ją raz jeszcze i raptem przejrzałam wprowadzenie. Ostatnie jego zdanie brzmi „Witamy Ciebie w dużej, międzynarodowej rodzinie esperantystów!” Przepadłam, przyznaję się. Przekonali mnie i od dzisiaj uważam siebie za członka nowej rodziny, choć w tejże akurat rodzinie zajmuję miejsce niemowlęcia, gdyż na dzień dzisiejszy oprócz prostego przedstawienia się nic nie potrafię powiedzieć od siebie. I to wszystko przez czerwono-biało-zieloną książkę. I tak na dobrą sprawę wszystko przez Zamenhofa.

Po konferencji i po zdobyciu przeze mnie nowej osobowości zostaliśmy zaproszeni na obiad przez znajomych z kościoła. Rodzina, do której pojechaliśmy okazała się niezwykle kolorowa: dziadkowie niedawno wrócili po ośmioletnim pobycie w Irlandii, brat z rodziną przeprowadził się z Grecji do Polski i skoro wyjątkowo dużo wiedzieli o australijskich relacjach społecznych, domyśleliśmy się, że również są zapoznani z tamtym kącikiem świata. Wróciliśmy do domu przepełnieni kolorami i pięknymi przeżyciami.


Wszyscy na swój sposób przyczynili się do tego, że nasz weekend został przyodziany w przeróżne kolory. Zostało mi tylko jedno zadanie do wykonania: przyspieszyć naukę francuskiego, aby jak najprędzej móc przejść na Esperanto. A do tego czasu staram się rosnąć osobną komorę w sercu przeznaczoną dla Esperanta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz