Mimo tego, że zbliża się lato i wszelkie zapachy
przypominają już najgorętszą porę roku, mój najmilszy cały czas ubiera się na
cebulkę. Właściwie to jest jedyny kontekst w którym Marlon i cebula wchodzą w
pozytywną relację: Marlon ubiera się na cebulkę. Wiosna przyniosła mi
wiele ciekawych odkryć, dzisiaj dzielę się z Wami jednym z nich.
Koleżanka zadała mi pytania, które usłyszałam i na
które miałam udzielać odpowiedzi wiele razy. Skąd w ogóle polski? Dlaczego
akurat polski? Jak to się zaczęło? Wtedy sobie przypomniałam, jaką miałam
motywację do nauki Waszego pięknego języka na samym początku.
Po raz pierwszy zetknęłam się z polskim w moim
rodzinnym mieście Győr, gdy usłyszałam ludzi ubranych w folkowych strojach
rozmawiających ze sobą w magicznie brzmiącym języku. Polski zaś w tej chwili
brzmiał jednocześnie miękko, melodycznie i twardo, aż potężnie. Bardzo
egzotyczne połączenie wrażeń odniosłam owego dnia. Oczywiście zachwycił mnie
ten język od razu. Ci ludzie maszerowali po naszym historycznym deptaku
taszcząc kontrabasy, stroje, skrzypce. Sprawiali naprawdę niesamowite wrażenie,
i mimo tego, że wtedy byłam dość nieśmiałą osobą, zainicjowałam rozmowę z
jednym z nich. Pogawędkę oczywiście rozpoczęłam w języku angielskim, gdyż
opanowałam już ten język na w miarę przyzwoitym poziomie.
Kiedy się dowiedziałam, że są z Polski, nieco się
zdziwiłam i zawstydziłam, ponieważ mimo naszej historycznej przyjaźni mało co
wiedziałam o Waszym państwie. Miałam wtedy siedemnaście lat, byłam przeciętną
uczennicą klasy gimnazjalnej i tego dnia zobaczyłam drzwi na nowy świat. Mimo
takiego silnego doznania, na naukę nie nadszedł moment aż do rozpoczęcia
studiów wyższych. Jednak myślę, że zaczęłam ją we właściwej chwili.
Wtedy miałam na myśli wyjechać do Polski, nawiązać
kontakt z tym zespołem muzycznym i może ich odwiedzić kiedyś. Miałam motywację,
aby dogadywać się z nimi w ich języku. Moi znajomi i rodzina nazwali mnie
marzycielką. Mieli rację.
Moim marzeniem z dzieciństwa był kierunek anglistyczny,
tak więc kiedy się dostałam na wymarzoną uczelnię, byłam w siódmym niebie. Z
zapałem się uczyłam angielskiego, czytałam nawet nudne dla innych książki. Robiłam
listy słów i zachęcało mnie to do dalszej nauki, że coraz więcej rozumiałam z
lektur.
Pod koniec pierwszego semestru nadszedł moment na
wybranie drugiego kierunku. Marzyło mi się zostać nauczycielką a później
językoznawcą, więc wybór drugiego kierunku filologicznego był jedyną ewidentną
opcją. Zastanawiałam się nad hiszpańskim, ale (na moje szczęście) bez co
najmniej podstawowej znajomości języka nie można się zapisać na kierunki uznane
za popularne, takie, jakie są hiszpański czy francuski na Węgrzech. Nawet na
anglistyce nam powtarzano dosyć często, że uniwersytet nie ma spełniać funkcji
szkoły językowej, więc jeżeli ktoś nie posługuje się językiem wystarczająco
dobrze, pod koniec roku akademickiego musi się pożegnać z kadrą.
Wracając do polskiego, pewnego lutowego dnia wpadłam
na genialny pomysł odwiedzania lektoratu tego języka na naszej polonistyce.
Wtedy już byłam nieco zestresowana, ponieważ na większości kierunków zamknęli
już rejestrację i rozpoczęły się lekcje. Na recepcji jednak poinformowano mnie,
iż nie było możliwości zacząć studia polonistyczne w połowie roku, ponieważ
było zbyt mało chętnych. Ale w tym momencie już byłam pewna tego, że chcę uczyć
się polskiego. Nie chciałam wybrać drugiego kierunku na siłę nawet ze względu
na potencjalne przesunięcie zakończenia studiów. Uzbroiłam się w cierpliwość,
ale nie marnowałam czasu…
Zanim poszłam na pierwszą lekcję na drugim roku,
zaczęłam czytać książkę „Polish in 4 weeks”. Wydawało mi się, że książka ta
postawiła poprzeczkę dosyć wysoko: „opanuj język polski w czterech tygodniach”.
Jednak później zdałam sobie sprawę z tego, że może autor miał na myśli
„wszystko z języka polskiego, co ewentualnie można opanować w przeciągu
czterech tygodni”. Jest bardzo dobrą książką, materiał, który przerobiłam przez
wakacje, pozwolił mnie na zrozumienie najbardziej podstawowych zasad
ortograficznych. Rozpierała mnie duma, gdy po kilku lekcji PNJP (praktyczna
nauka języka polskiego) mój profesor zapytał mnie czy mam polskie pochodzenie.
Wiedziałam dokładnie, że to dzięki mojemu wysiłkowi, który zrobiłam podczas
wakacji.
Moją motywacją były wyjazd do Polski i ponowne
spotkanie z zespołem. Na drugim roku polonistyki dostałam stypendium Erasmus na
pół roku do Lublina. Podczas mojego pobytu rzeczywiście się umówiliśmy na
spotkanie ze starymi znajomymi. Właściwie tylko wydukałam kilka zdań i mało
zrozumiałam z tego co oni mówili. Byłam nieco rozczarowana z biegiem wydarzeń i
zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy straciłam motywację. Odpowiedź była
niezwykle prosta: nie. Podczas tego semestru spędzonego w gronie Polaków oraz
przez wszystkie miłe wspomnienia, o które się wzbogaciło moje życie, wiedza,
którą dzięki nim nabyłam, zachęciły mnie do dalszej nauki i sprawiły, że
zostałam miłośniczką polskiego.
Gdy ktoś mnie zapyta, czy mam motywację do nauki,
powiem szczerze… nie. Mam zapał. Robię to, ponieważ lubię, napawa mnie
radością, pociesza mnie i nieraz pomaga wypierać stłumione uczucia. W nauce
bowiem można znaleźć uwolnienie, może ona funkcjonować jako terapia. Ale o tym
wszystkim później napiszę…
Trafiłam tu właśnie przypadkiem i... przepadłam! Świetnie piszesz :) Na co dzień mam kontakt z osobami posługującymi się językiem polskim jako drugim (trzecim, etc.) i taki poziom zaawansowania językowego nie zdarza się często.
OdpowiedzUsuńGdybyś jeszcze chciała zdradzić, jakimi językami władasz (pytam z czystej ciekawości), byłoby super.
Polak by tego lepiej nie uchwycił... Cudownie się Ciebie czyta.
OdpowiedzUsuńMotywacja oparta o nasze odczucia daje nam najwięcej siły. W wielu przypadkach, tak jak pisałaś, to poznani ludzie są tym powodem, dla którego zaczynamy interesować się językiem lub pogłębiamy jego znajomość. Często jest to początek nowej przygody w naszym życiu.
OdpowiedzUsuń